Rekrutowałem przez tydzień i mam do Ciebie pytanie: Co Ty najlepszego robisz?!

Jakiś czas temu, firma, w której pracuję, postanowiła wykorzystać moje zdolności komunikacyjne i zleciła mi przeprowadzenie rekrutacji na jedno ze stanowisk. Już wiem, co robisz źle, rekrucie!

Podejmując się jakiegoś (nawet mniej oczekiwanego) zadania, chcę je wykonać należycie. Tak też podszedłem do procesu rekrutacji, który jako służbowy obowiązek spadł na mnie dość niespodziewanie. Z pozoru wyglądało to jak wyzwanie, ale jako że z natury działam spontanicznie i nie lubię się specjalnie nad czymś głowić, z entuzjazmem się za nie zabrałem.

Pomyślałem sobie – przecież to jest świetna szansa, by:

  • zobaczyć jak to wygląda z drugiej strony
  • spróbować przeprowadzić to w taki sposób, w jaki ja sam chciałbym być rekrutowany
  • zwyczajnie sprawdzić co działa lub nie

Jak się okazało, sam proces był bardzo przyjemny i wyciągnąłem z niego dużo wniosków. Dla pracowników, ale też i rekruterów (którzy dostaną swoje uwagi w osobnym artykule). Ale po kolei…

Na początku było ogłoszenie

Tu, zgodnie z ideą, którą założyłem sobie w jednym z podpunktów, chciałem zadbać o to, by cały proces nie miał jakiegoś sztywnego charakteru i żeby ubieganie się o pracę było przyjemne dla kandydata.

Celem było znalezienie osoby na stanowisko tłumacza i korektora tekstów do jednego z portali muzycznych. Jak pewnie podejrzewasz, taka praca może wydawać się monotonna, stąd też chciałem przedstawić ją w maksymalnie dobrym świetle.

Tak wymyśliłem nazwę stanowiska: Konserwator Tłumaczeń Piosenek

To nie był szczyt mojej kreatywności (stać mnie na dużo więcej :)), ale przyznasz, że sama nazwa stanowiska może przyciągnąć uwagę?

Druga kwestia: Poprosiłem kandydatów w ogłoszeniu, by zamiast wysyłania CV, napisali o swoich pasjach muzycznych i przetłumaczyli tekst wybranej piosenki (to był błąd z mojej strony, o czym w dalszej części artykułu).

W wymaganiach do oferowanego stanowiska też podszedłem dość swobodnie. Oto one:

Co musisz posiadać?
> Znajomość języka angielskiego, ale tak na serio 🙂
> Wyczucie niuansów językowych i zero lęku przed eksperymentami z tłumaczeniem
> Nieszablonowe podejście do pracy z tekstem
> Wyczucie językowe z punktu widzenia polskiej gramatyki i pragmatyki językowej (czyli np. dlaczego lepiej jest wstawić „bo”, zamiast „ponieważ”)
> Ogromne chęci do pracy (bez tego może się nie udać :P)
> Rachunek bankowy, na który będziemy Ci regularnie przelewać pieniądze na podstawie comiesięcznej umowy o dzieło 😉

Na końcu dodałem krótkie info o firmie i ilości pitej przez nas kawy, a także jasną informację o tym, jakie wynagrodzenie przysługuje za wykonaną pracę. Jak sam dobrze wiesz, nie jest to standardem na naszym rynku. Uznałem, że nie tylko w ten sposób potraktuję fair kandydatów, ale że będzie to też dobry element testowy, który sprawi, że osoby niezainteresowane pracą za taką, a nie inną stawkę, zwyczajnie się do nas nie zgłoszą.

Zgłoszenia

Ogłoszenie umieściłem na znanym portalu lokalnym i czekałem na spływające odpowiedzi. I… muszę Ci powiedzieć, że nie spodziewałem się takiego odzewu. I nie chodzi tu o odzew ilościowy (otrzymaliśmy ok. 20 zgłoszeń, zapewne z uwagi na jasno przedstawioną wysokość wynagrodzenia), ale o ich jakość! Z tych zgłoszeń może 2-3 były totalnie nieprzystające do oferowanej pracy. A reszta?

Dostałem tyle świetnych wiadomości, że problemem stało się, kogo wybrać do rozmowy. Przeczytaj choćby te dwa fragmenty (pisownia oryginalna):

Znam język angielski- tak na serio, szczególnie właśnie ten potoczny, osobiście mój humanistyczny mózg nie przepada za regułkami i podstawianiem do klucza. Języka zaczęłam się uczyć dosyć wcześnie, więc śmiem twierdzić ze dużo nauczyłam się naturalnie. Przeżyłam rok studiów na kierunku który był wykładany właśnie po angielsku. Także miesiąc w restauracji w UK dodał mi umiejętności, chociaż bardziej w rozumieniu dziwnych akcentów. Kocham muzykę, szczególnie klasycznego rocka. Słuchawki biorę ze sobą nawet jak idę wyrzucić śmieci, moi znajomi uważają że pod tym względem jestem trochę „zbyt zaangażowana”.

I drugi:

MUSZĘ PRZYZNAĆ, ŻE KIEDY ZNALAZŁAM PAŃSTWA OGŁOSZENIE
MIAŁAM WRAŻENIE, ŻE KTOŚ WYSŁUCHAŁ…MOICH MODLITW:)))

Od zawsze choruję na muzykę i już w podstawówce miałam nawyk
uczenia się tekstów zagranicznych piosenek, żeby śpiewać i grać.

W miarę podnoszenia umiejętności z zakresu języka angielskiego, w ogólniaku
byłam w stanie tłumaczyć teksty m.in. Beatlesów, Pink Floyd, The Cure,
Joy Division. Robiłam to głównie dla siebie i sprawiało mi to masę przyjemności,
choć nierzadko stanowiło wyzwanie ze względu na enigmatyczne metafory, poetyckie
porównania, itd…Czytałam biografie artystów, żeby spróbować lepiej ich poznać i
zrozumieć kontekst mogący kryć się za danym utworem.

Nie potrafię powstrzymać się przed odruchem tłumaczenia i interpretowania
zasłyszanych utworów, nawet, jeśli chodzi o typowo pop’owe kawałki z radia.

Czujesz to? Ludzie sprzedali nam emocje, a o to właśnie chodziło! I nie chodzi mi o to, że to co napisali było może nie zawsze poprawne językowo. Albo przegadane. Nie! Oni mieli świadomość, że praca, do której aplikują, będzie dość monotonna, a jednak podjęli się wyzwania, by zrobić coś więcej niż zwykłe wysłanie CV czy samego tłumaczenia (jedna z kandydatek zaśpiewała nawet piosenkę i wysłała nam link do YouTube’a!).

Tutaj, na marginesie, ważna uwaga. Zauważyłeś jak te wiadomości kierowane były do nas nieformalnie, jakby do znajomych? To dlatego, że podeszliśmy w ogłoszeniu „po partnersku”. Startując z taką, a nie inną narracją, nakreśliliśmy właściwy dla nas język, którym swobodnie można się posługiwać w komunikacji z nami.

Chcę, byś zwracał na to uwagę przy skanowaniu ogłoszeń. Jeśli ton ogłoszenia jest bardziej formalny – nie pisz w powyższy sposób! Jeśli zaś firma chce być cool, trendy, hippie czy jak to się teraz mówi, jak najbardziej pisz spontanicznie. Musisz w końcu pokazać, że będziesz pasować do tej ekipy, gdy już „odbijesz kartę na zakładzie” po raz pierwszy.

Wracając do tematu, zgłoszeń w tym guście było na tyle dużo, że nie wiedziałem, ile osób zaprosić. Na szczęście każdy musiał napisać tłumaczenie wybranej piosenki, więc byłem w stanie przyjąć jakieś kryteria oceny. Na nieszczęście, nie poprosiłem o CV. Wiem, zrobiłem to świadomie, jednak na tym etapie i przy takim wyrównanym poziomie, pomogłoby mi to wstępnie ocenić kandydatów. Ostatecznie, po przejrzeniu przesłanych tłumaczeń zdecydowałem się zaprosić aż 9 osób (czyli praktycznie połowę).

I tu ważna uwaga. Odpowiedzi mailowe wysłałem nie tylko do tej „dziewiątki”, ale do wszystkich, którzy uczestniczyli w rekrutacji. Każdy dostał więc jakąś odpowiedź – ze swoim aktualnym statusem w całym procesie. Uznałem, że tak po prostu wypada. Nie myliłem się. Spośród odrzuconych na tym etapie osób, trzy odezwały się z informacją, że cieszą się z maila, bo wiedzą na czym stoją. Zresztą, mam poczucie, że w gruncie rzeczy wszystkie osoby cieszyły się, że dostały jakąś odpowiedź. Ja miałem czyste sumienie, oni pewność, że mogą iść dalej.

Rozmowy

Do tej pory, jak pewnie zauważyłeś, wszystko szło jak po maśle. No właśnie, sam miałem wrażenie, że jest aż za dobrze. A jak jest za dobrze, to zaraz coś się „wysypie”. Nie myliłem się 🙁

W ciągu tygodnia zaplanowałem wszystkie dziewięć rozmów i po kolei wraz z redaktorem naczelnym portalu przyjmowaliśmy kandydatów. Nie będę się rozpisywać nad każdym z osobna, natomiast przedstawię Ci kilka schematów, jakie były „odgrywane”:

Kandydat nr 1, 35 lat, były perkusista

– nie patrzył w oczy, gdy odpowiadał
– mówił bez energii
– nie potrafił jasno opowiedzieć o swoim doświadczeniu

Kandydatka nr 2, 24 lata, po studiach translatorycznych

– niesamowicie się stresowała (była czerwona na twarzy i musiała dwa razy wychodzić z pokoju)
– podczas rozwiązywania zadania na miejscu, co chwila dopytywała o coś niezwiązanego z pracą, była niespokojna
– z rozmowy z nią wynikało, że to dla niej bardzo poważna sprawa

To tylko dwa przykłady. Dopiero wówczas zauważyłem, że praca rekrutera to jedno z trudniejszych przedsięwzięć. Na pierwszy rzut oka, zapraszasz kogoś, kto zwrócił Twoją uwagę czy to wiadomością czy dobrze przygotowanym CV. Nie da się ukryć, że masz już jakieś pierwsze zdanie na temat tej osoby. A tu nagle wszystko może się posypać jak domek z kart. Na jednej rozmowie! Wszystko przypomina randkę w ciemno i takie jest w rzeczywistości. Rozchodzicie się z poczuciem, że to nie to (a przynajmniej jedna strona tak czuje).

Do tego muszę dorzucić jeszcze garść niepokojących statystyk:
– tylko 3 z 9 kandydatów zadało nam pytania o firmę, o to jakie mamy projekty, ile osób u nas pracuje itp. (naprawdę nie interesuje Cię to czy z kolegą biurko obok będziesz mieć wspólne tematy?)
– tylko 2 z 9 kandydatów poruszyło kwestię wynagrodzenia, próbując ją negocjować lub pytając o warunki zatrudnienia (pomyśl, jeśli przychodzisz na gotowe, jak sam się pozycjonujesz w taki sposób?)
– ŻADEN z kandydatów nie zapytał na czym dokładnie będzie polegała jego praca! (to już pozostawię bez komentarza…)

Na całe szczęście, w gronie dziewięciorga zaproszonych osób trafiliśmy na ciekawą kandydatkę. Ciekawą nie tylko w sensie – interesującą, ale także żywo zainteresowaną nami. Po kilku rozmowach było to bardzo ożywcze, by porozmawiać z kimś, kto czuje to samo, jest pewny siebie i swoich umiejętności, a nawet pozwala sobie na pewne żarty. Nie ukrywam, że już testem, który wypełniła, wysyłając nam swoje zgłoszenie, była jedną z faworytek. Ale dopiero na rozmowie przekonaliśmy się, że będzie do nas idealnie pasowała.

I wiecie co? Pasowała! Zatrudniliśmy ją na okres próbny, potem została na dłużej, a my cieszyliśmy się, że intuicja nas nie zawiodła. Koleżanka idealnie dopełniła naszą ekipę i po chwili nie wyobrażaliśmy sobie już codziennej pracy bez niej.

Podsumowanie

Uff, dotarliśmy do końca. Czas na wnioski. Tego jestem już pewny – misja, której się podjąłem, jest na tyle skomplikowana, że będziemy musieli zacząć od podstaw. Ale nie łam się, damy radę! Krok po kroku dojdziemy do poziomu, w którym sam przed sobą przyznasz, że „ogarniasz” temat.

Teraz natomiast chcę, byś przeanalizował zestawienie poniżej i miał je zawsze w pamięci, gdy będziesz szukać kolejnej pracy. Zapisz to sobie na przyszłość albo najlepiej wydrukuj i spójrz na tę listę przy najbliższej okazji.

  1. Jeśli ogłoszenie jest pisane nieformalnym tonem, też możesz taki przyjąć w komunikacji.
  2. Nawet jeśli firma nie prosi o wysłanie CV, wyślij je! Zawsze można tam zajrzeć i zobaczyć Cię, a skoro firma nie prosiła, to inni kandydaci mogli tego nie zrobić (to będzie mimo wszystko plus dla Ciebie, jak i rekrutera).
  3. Przygotuj się na rozmowę kwalifikacyjną.
  4. Bądź pewny siebie lub przynajmniej sprawiaj takie wrażenie!
  5. Patrz w oczy rozmówcy, gdy utrzymujesz konwersację.
  6. Bądź aktywny: zadawaj pytania. Nie jakiekolwiek, ale też nie jakieś szalone. Spytaj o firmę, liczbę pracowników, możliwości rozwoju i kierunek, w którym firma zmierza.
  7. Nie sprawiaj wrażenia jakby nie interesowało Cię to, gdzie będziesz pracować. Przecież jeśli coś Cię w pracy denerwuje lub czegoś oczekujesz od pracodawcy, a on Ci tego nie da, będziesz się po czasie frustrować.
  8. Zawsze zostaw po sobie dobre wrażenie (nawet jeśli w Twojej opinii rozmowa Ci się nie powiedzie, podziękuj; tak samo, gdy dostaniesz maila zwrotnego z wiadomością).
  9. Zachowaj się z klasą. Wszyscy cenimy takie osoby. Do takich osób się „wraca” i takie osoby się szanuje.

***
PS Polubisz mnie na Facebooku? 🙂

2 komentarze do “Rekrutowałem przez tydzień i mam do Ciebie pytanie: Co Ty najlepszego robisz?!

  1. „ŻADEN z kandydatów nie zapytał na czym dokładnie będzie polegała jego praca! (to już pozostawię bez komentarza…)” – a to nie jest trochę tak, że o tym (na wstępie lub na koniec przepytywania kandydata) powinien mówić rekruter? Kandydat powinien dopytać ewentualnie niejasności, a nie musieć pytać o podstawową kwestię, czyli na czym będzie polegała jego praca. To jakie zadanie ma rekruter, jeśli nie przedstawienie stanowiska, warunków zatrudnienia i historii o firmie potencjalnemu pracownikowi? Rekruter jest też sprzedawcą, marketingowcem! Rozmowa kwalifikacyjna to nie przesłuchanie tylko dialog, gdzie obie strony chcą się sobie przypodobać. Ludzie, którym zależy na pracy, stresują się, zapominają, co o warto zapytać i jeśli rekruter nie ma w sobie na tyle empatii, aby to zrozumieć, to jego zdolności komunikacyjne są raczej ubogie niż bogate. Nieformalny ton jest ważny, ale nie zapominajmy, że najważniejsza rzecz to transparentność.

    • Cześć, dzięki za komentarz.

      Jasne jest, że rekruter powinien opowiedzieć o pracy, o środowisku, natomiast z mojej perspektywy (i doświadczenia), gdy jako kandydat wykażesz inicjatywę to uzyskasz dwa istotne efekty.

      Nie dość, że „urośniesz” w oczach rekrutera, bo pokażesz mu, że Ci zależy na pracy w tej konkretnej firmie, to jednocześnie oszczędzisz sobie sporo stresu, gdyby miało się okazać, że niekoniecznie dobrze odnajdziesz się w obowiązkach. Nikt z nas nie chciałby mieć znudzonego kolegi czy koleżanki, siedzącej biurko obok 🙂

      Tak jak wspomniałem, ogłoszenie skonstruowałem w dość specyficzny sposób (nazwa stanowiska coś mówiła, ale więcej jednak ukrywała). Tym samym praca dla wielu mogła wydawać się enigmatyczna, więc zwyczajnie byłem zdziwiony, że mało komu zależy, by zapytać o konkrety.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *